Wakacyjna przerwa trwa, ale urlopu od zarządzania domowym budżetem nie ma! Tym bardziej że to przecież sama przyjemność ;). W tym miesiącu zaobserwowałam ciekawą zmianę… wydatki na dzieci stanowiły ponad 25% naszego budżetu! Lwią część tej kwoty stanowi opłata za żłobek i wpisowe za przyszłe przedszkole Juniora. Pomimo tego faktu budżet wyszedł nam w czerwcu pięknie. Wydaliśmy prawie 300 złotych mniej, niż zakładaliśmy. Ale znowu mie kupiłam sobie sandałów, więc ostatecznie nie wiem, czy to aż taki sukces ;P.
Prezentowane tu wydatki, to koszty życia 3-osobowej rodziny. Mieszkamy w średniej wielkości mieście, w mieszkaniu rodziny (nie płacimy za wynajem, tylko czynsz i rachunki). Dojeżdżam do pracy 70 km w jedną stronę, ale na szczęście tylko 1 dzień w tygodniu (w pozostałe dni pracuję zdalnie z domu). Oszczędnicki do pracy chadza na piechotę. Junior ma już 2 lata i niestety sporo kosztuje nas jego opieka (chociaż to tylko 3 godziny dziennie). Nie mamy żadnych kredytów. Wydajemy mniej, niż zarabiamy (jednak jako że nie chcemy się dzielić przychodami, nie zdradzam, ile oszczędzamy).
Kategoria I – rzeczy najważniejsze i niezbędne
Kategoria rachunki domowe nie potrzebuje komentarza. Utrzymujemy podobne wydatki od długiego czasu i raczej nie mamy możliwości obniżenia ich, utrzymując jednocześnie aktualny standard życia.
Znowu nieznacznie przekroczyliśmy kwotę wydatków przeznaczoną na jedzenie, ale nie odmawiamy sobie niczego. To znaczy żadnych zdrowych rzeczy. Jeśli mamy ochotę na sezonowe owoce i warzywa, to objadamy się nimi do oporu, bez najmniejszego poczucia winy. Kategoria chemia i kosmetyki też odrobinę na minusie, ale to raczej kwestia zakupów pod koniec miesiąca ;).
Pierwszy raz wydaliśmy tak dużo na dzieci! Ale tak jak już kiedyś pisałam: samo utrzymanie dziecka nie kosztuje wcale dużo (co widać po naszych wydatkach), ale jednak już opieka nad nim to inna bajka. Niestety nie mieliśmy szansy dostać się do państwowego przedszkola. Junior wprawdzie będzie miał skończone 2,5 roku i teoretycznie (a na pewno we wcześniejszych latach) powinien bez przeszkód uczęszczać do państwowego przedszkola, ale niestety… zmiana ustawy (brak obowiązku szkolnego dla 6latków plus obowiązek opieki dla 3latków) sprawiła, że w tym roku nie było nawet cienia szansy…
Dlatego zdecydowaliśmy się na przedszkole prywatne. Będziemy płacić podobną kwotę jak teraz (500-530 zł), ale za cały dzień, a nie za 3 godziny dziennie ;).
W czerwcu byłam już w biurze tylko kilka razy, nie byliśmy na żadnych wycieczkach i nie korzystaliśmy intensywnie z auta. Stąd prawie 100 zł na plusie.
Wydatki na leki to przede wszystkim mój zapas witamin dla kobiet karmiących i w ciąży oraz witaminy dla Oszczędnickiego. Planowałam wydać trochę mniej, ale ostatecznie stwierdziłam, że zaopatrzę się już we wszystkie. Zmieniłam też lekarza prowadzącego ciąże (tym razem prywatnie).
Znowu nie kupiłam sandałów… Ciekawe czy uda mi się to zrobić do rozwiązania… A wydatek ubraniowy rzecz jasna Oszczędnickiego ;P.
Piękne 250 zł na plusie cieszy, ale z drugiej strony mam świadomość, że te pieniądze po prostu przechodzą na kolejny miesiąc (bo przecież muszę w końcu kupić te sandały!!!)
Kategoria II
Wiem, że niemal miesiąc w miesiąc przekraczamy nasz śmieciowy budżet… Ale nie zamierzam go specjalnie zwiększać… Trudno… Może kiedyś w końcu uda mi się namówić Oszczędnickiego na opamiętanie w tej materii. Chociaż tak jak Wam jakiś czas temu pisałam, wybór ma mocno ograniczony, bo nie jemy już produktów, które zawierają olej palmowy. A wszystkie chrupki i chipsy (fuj) bez tego specyfiku są droższe…
Nie planowaliśmy żadnych wydatków domowych w tym miesiącu i na szczęście nic nas nie zaskoczyło. Wydaliśmy odrobinę więcej, niż zakładalismy na prezenty, ale to (prawie) zawsze mile i dobrze wydane pieniądze ;P.
Kategoria zachcianki i inne również na niewielkim plusie, ale to nie rekompensuje tej „brzydkiej” kwoty za śmieci…
Ostatecznie (już po raz kolejny w tym roku!) nie zrobiliśmy budżetu ;). Ale na szczęście w tą dobrą stronę. Ponad 250 zł na plusie przechodzi na kolejny miesiąc, bo przecież naprawdę potrzebuję tych sandałów!
My przekroczyliśmy o 95 zł plany, więc praktycznie wszystko pięknie 🙂 Również poluję na sandały i nic, ale z drugiej strony pogoda taka, że póki co nie żałuję… 😉 Pewnie jutro i u mnie zestawienie się pojawi, choć najbardziej nie mogę się doczekać wpisu o tym, ile wydaliśmy na ślub i przyjęcie, może się komuś przyda 😉
Koniecznie daj znać, podlinkuję w moim wpisie o oszczędzaniu na weselu/ślubie 😉
Melduję, że wpis się pojawił: https://checkingmyself.wordpress.com/2017/07/17/73-koszt-naszego-slubu-i-przyjecia-weselnego-w-slupsku/ ; )
I tu Cię mam… Teraz zrozumiałam, że kategoria „Śmieci” to nie opłaty za wywóz śmieci, tylko za śmieciowe jedzenie. Ja śmieciowe jedzenie wrzucam do kategorii „Jedzenie” lub „Słodycze” – w zależności od tego, czy są słodkie, czy słone.
Chciałabym się pochwalić, że wreszcie kupiłam sandały – 3 miesiące szukania 🙂
Hahahaha nie, nie 😉 opłata za śmieci jest wliczona w czynsz i wynosi u nas ok 50 zł. Myślałam, że już kilka razy o tym pisałam 😉 że to właśnie śmieciowe jedzenie… chciałabym tam widzieć zero… i pewnie gdyby to był tylko mój budżet to tak by było… ale muszę się trochę dopasować do mojego współmałżonka 😉
Gratuluję zakupu sandałów…. ja dalej w lesie… ale mam nadzieję, że lipiec przyniesie sukces! 😉 Jak kupiłaś online to pochwal się linkiem 😉
W dalszym ciągu dla mnie jest nie zrozumiałe jak można wydać 700zl na jedzenie, Samo masło 5 zl, wędliny 28zl/kg to jest takie minimum z jakości, jajka 5 zl… A gdzie tu obiady gdzie mięso do taklnich nie należy…chleb 2.80 za ciemny. Wrzucalas kiedyś listę swoich zakupów spożywczych? Bo zastanawiam się co ja takiego jem, że mnie ja 3 os rodzinę idzie 1400 a nie kupujemy przetwrzonej żywności, żadnych gówien itp
Masła nie kupujemy 😉 Wędliny też bardzo rzadko, a jeżeli w ogóle to raczej takie za 40 zł/kg. Jajka kupujemy tylko 0 albo ze sprawdzonego źródła (ok 0,80-1,10 za sztukę). Mięsa nie jemy dużo (maksymalnie 2-3 razy w tygodniu) i to też z dobrego źródła (na pewno nie z marketu, kurczaka tylko z certyfikatem). Jemy za to bardzo dużo warzyw i owoców sezonowych, strączków i kasz 😉
Już się kilka razy przymierzałam do takiego jadłospisu, ale ciągle nie miałam do tego głowy… Może na macierzyńskim znajdę więcej czasu 😉 Bo już sporo osób o to pytało ;).
I dlatego nie rozumiem jak możecie wydawać 700zl. Chyba nigdy nie dojdę do tego jak można zejść aż tyle z opłat. 7 lat temu wydawalam z mężem 500 zł a od tego czasu życie poszło tak koszmarnie do góry, że same warzywa, owoce są kurewsko drogie :/
Ale dlaczego uważasz, że robisz jakieś błędy? Może po prostu w Waszym przypadku akurat taki budżet jest optymalny. Każdy ma inne potrzeby. A ja też nie raz usłyszałam, że „da się taniej” wyżywić Rodzinę ;).
Zrobię taki post, zrobię – tylko za jakiś czas 😉
bo chce zejsc z wydatków jednak nie wiem gdzie popełniam błąd.uwazam,ze 1400 za to bardzo dużo na to co kupuje bo nie jemy i nie kupujemy gówien sztucznych.
idąc na zakupy w niedziele i kupujac postawowe rzeczy ( zwykle te same) czyli mleko w butelce, jogurty naturalne z reguly 5 sztuk, masła 2 kostki,ale masła a nie mixy, warzywa świeże i owoce, kasze typu gryczana, jaglana,ryż,makaron,płatki górskie (tu mowie o paczce jednej z kazdego) keczup,musztarda, pomidory w kartoniku, zgrzewka wody, twarogi z reguły idą z 3, bez zadnych dupereli typu jogurciki smakowe, dżemy i tak idzie Nam z 200 zł , w tygodniu dokupuje z dwa razy wędline po 20 dag i serek żółty raz. chlebek co 2 dzien, truskawki teraz doszły czy tam malinki to kasa plynie jak durna. jezeli chodzi o mieso to tygodniowo wydaje na nie z 30 zł (nie licze wedlin, tylko samo mieso) nie jadamy pierogów,łazanek,klusek, raczej unikamy potraw mącznych wiec nasze obiady sa zwykle monotonne. zmniaki,kasza, mieso, warzywa, jajka. i tak w kolko. ryby…też są drogie…jak moge to dostaje od tescia bo łowi,ale czasami trzeba kupić. zarcia nie wywalam,wszystko zjadamy. dlatgo mnie zastanawia jak żywią się osoby wydające tyle jak Wy, sory,ze do gara Wam zaglądam,ale to ciekawe po prostu.
No coś Ty, nie masz za co przepraszać. Ja się bardzo chętnie tym podzielę, tylko po prostu brak mi sił na wszystkie pomysły na końcówce ciąży. A jak się pojawi drugi Bobas, to pewnie nie będę miała i sił i czasu ;P
Ale obiecuję, że będzie 😉
U mnie najlepszą metodą pozbycia się moli były koty – świetnie na nie polowały 😀 Ostatnio na szczęście (odpukać) nie wracają.
Ehhh niestety ta opcja nie wchodzi w grę 😛
No i weź jeszcze pod uwagę, że to 780 zł to jedzenie kupowane do domu. Jeśli doliczysz „śmieci”, alkohol i jedzenie na mieście to wyjdzie prawie 1000 zł. Tylko te ostatnie wydatki są w kategorii II – czyli tzw. zachcianek. Bo gdyby coś się wydarzyło (chociaż to rzecz jasna mało prawdopodobne, no ale różne rzeczy mogą się zdarzyć) to tniemy te koszty od razu.
Hej. W przypadku naszej trzy osobowej rodziny, koszt jedzenia + „śmieci” + alkohol + jedzenie na mieście to około 850 PLN. Bez żadnych wyrzeczeń. Fakt jest taki, że nie jemy mięsa i minimalne ilości nabiału. Wszystko sezonowe + zapasy na zimę.
Może w Twoim przypadku to kwestia zmiany produktów które jecie? 10 wytlaczanek jajek miesięcznie to chyba nie do końca jest ilość jaka służy człowiekowi?
Pozdrawiam,
Bea.
Droga Bea 10 wytłaczanek jajek dla osób ,które dużo trenują to nie jest dużo, być moze jest to kwestia zmiany produktów, ale co w takim razie mam zmienic? chce poznać zywienie innych ludzi takich jak Wy którzy nie wydają dużo na żarcie, co Wy jecie takiego,że tylko tyle Wam idzie? jakie produkty?
Jak zapisujesz wydatki? Zbierasz paragony, spisujesz z konta internetowego czy na bieżąco?
Bardzo różnie. To zależy od miesiąca. Tzn. zawsze opieram się na paragonach, ale czasem robię to niemal codziennie, a czasem tylko kilka razy w trakcie danego miesiąca (a paragony zbieramy w jednym miejscu).
Z konta internetowego nie da rady (w naszym przypadku) bo nie płacimy za wszystko kartą (szczególnie warzywa i owoce kupujemy w lokalnych „bezkartowych” sklepikach). No i na koncie nie widać na co dokładnie wydaliśmy pieniądze (czy na chemię, kosmetyki, jedzenie czy „śmieci” etc.).
Ale mam zamiar niebawem (tylko nie wiem, kiedy się z tym ogarnę) potestować różne aplikacje wspierające zarządzanie budżetem 😉
U nas najgorzej jest z zachciankami. Mąż przy wieczorze 2 piwka co za miesiąc daje minimum 150 zł, ja codziennie też przy wieczorze czekoladka plus coś jeszcze i również minimum 150 zł za miesiąc. Ostatecznie co miesiąc na te śmieci i alkohol (razem wzięte) wydajemy 300-500 zł 🙁
Okres letni rządzi się trochę innymi prawami 😉 Tak sobie myślę ;P No i jeśli chcecie przeznaczać 300-500 zł na te zachcianki to spoko 😉 Przecież nikt Wam nie może powiedzieć, co jest ważne, a co nie 😉
Ale z drugiej strony codzienne picie piwka i zajadanie się czekoladkami nie jest najlepsze dla naszego organizmu ;(
Dokładnie, też sobie latem bardziej popuszczam i nie liczę tak każdego grosza.
No no Piotrze, ale też bez przesady 😉 Wakacje, wakacjami, ale nad budżetem mimo wszystko trzeba panować ;P
To jak Wam to nie odpowiada, może warto poszukać jakichś alternatyw? 😉 Oczywiście wszystko w zgodzie ze sobą i swoimi potrzebami 😉
Taki obcas czy raczej koturna wydaje się być wygodny 😉 Muszę pooglądać, bo szukałam tylko i wyłącznie czarnych sandałów… w sumie sama nie wiem dlaczego 😉 I jak byłam ostatnio w sklepie to nie wzięłam do ręki tego typu (nawet na płaskim obcasie)… 😉
Jest też czarny, ale spód jest brązowy. Tak czy inaczej, powodzenia!
No właśnie nam się trafił taki dużo jedzący egzemplarz 😉 I bardzo często je tyle samo co my… Wszyscy się z tego śmieją, bo wcale po nim tego nie widać (ale pewnie po prostu ma taką samą przemianę materii, jak my no i ciągle jest w ruchu).
Jak gdzieś wychodzimy, to się z nas wszyscy nabijają, że w domu biedne dziecko jest głodzone, to jak wyjdzie do ludzi, musi się najeść na zapas… A on tak zawsze. Je dużo więcej, niż dzieci w jego wieku… Aż się mnie kiedyś pani w złobku zapytała „czy w domu też tak dużo je”…. ja trochę zdzwiniona odpowidziałam „no że chyba sporo je, ale czy aż tak dużo więcej, niż inne dzieci?” I usłyszałam „noooo znacząco” :D:D:D:D:D
Ale myślę, że przyczyną może być też to, że raczej nie je między posiłkami jakichś zapychaczy (typu chrupki, paluszki czy jakieś słodkości – jak to niestety wiele dzieci ma w zwyczaju) to po prostu zdąży zgłodnieć ;P
A z tymi zakupami to masz pełną rację. Ludzie często nakupują, a potem „nie ma nic do jedzenia”, a połowa produktów się przeterminuje… ;/
Mój czeski pracodawca część pensji wypłaca w bonach żywnościowych (postkomuna pełną parą ;)), więc nagle wydatki mi spadły 🙂 – za gotówkę kupuję tylko owoce i warzywa na straganie. Tym bardziej, że w czerwcu dostałam tych bonów zaległych za trzy miesiące, zebrało się prawie 700 złotych. Na koniec roku dodam ich wartość do sumy wydatków na jedzenie, żeby mieć realne dane na temat tego, ile kasy przejadam, ale na razie cieszę się niskimi wydatkami.
Wasze wydatki na jedzenie też mi imponują. Nie orientuję się w sumie w cenach żywności w Polsce, ale podejrzewam, że nie odbiegają za bardzo od czeskich. A mnie przy przeprowadzce do Czech poraziły ceny żywności właśnie – wydaję tyle samo, co w Holandii, tyle, że w Holandii jadłam mnóstwo „egzotycznych” rzeczy, których tutaj albo nie ma, albo są trzy-cztery razy droższe niż tam. Kończy się to tak, że przywożę sobie z Amsterdamu przyprawy, tahinę, pasty curry, masło orzechowe, etc. (częściowo też z lenistwa, bo nie chce mi się szukać po sklepach tutaj ;)).
Hehehe 😉 myślę, że niektórym by się takie bony przydały. A jeszcze najlepiej do warzywniaka ;P
Wydaje mi się, że w tym roku warzywa i owoce są droższe niż w zeszłym. Ale też podejrzewam, że ceny w Polsce i Czechach mogą być podobne.
No tak, pieniądze w bonach do warzywniaka nie rozeszłyby się na czekoladę ^^
No właśnie 😉 Bo wiesz nieustannie zadziwia mnie, jak ludzie marudzą, że nie mają kasy na np. mięso ze sprawdzonego źródła (i kupują to z marketu), albo niepryskane warzywa… A potem wydają 5 zł na chipsy, 3 zł na paluszki, 3 zł na czekolade, 4 zł na ciastka, 2 zł na batonika… Niby drobne kwoty… ale jeśli ktoś tak się żywi… to wychodzą całkiem spore sumy i zamiast przeznaczyć to na coś dobrego dla naszego organizmu to karmią się śmieciami (wiem wiem, u nas w budżecie niestety ta pozycja też istnieje… ale „obok” zdrowego jedzenia, a nie jego kosztem ;P No i mam nadzieję, że kiedyś Oszczędnicki w końcu dojrzeje do rezygnacji z tych „specjałów”)
A nie masz problemu z molami? Przy kupowaniu takich zapasów? U nas ostatnio epidemia :(:(:(:( przylatują od sąsiadów – przez kratkę wentylacyjną i okna!!! Wyczyściliśmy wszystkie szafki. Nie mamy już żadnych zapasów, wszystko zjadamy na bieżąco ;/ a te paskudy dalej latają ;(
Także u nas obecnie odpada robienie większych zakupów nad czym bardzo ubolewam 🙁
No wlasnie ja kupujac np. owies w papierku przynosilam notorycznie mole, a jak zaczelam robic zakupy na wage to od tej pory po molach slad zaginal 😀 Duzych ilosci nie kupuje, bo nie mam az takich potrzeb jak kolezanka wyzej (treningi), ale zakupy na wage na nowo przywrocily mi kontrole nad tym co przynosze do domu. Moge towar doklanie sprawdzic w sklepie, anie w ciemno prznoszac rozne na ten przyklad szkodniki w opakowaniu 🙂
U mnie mole to też była plaga egipska. Teraz każdą rzecz przerzucam od razu do szklanego/plastikowego słoika (większą część zresztą kupuję na wagę, więc noszę ze sobą opakowanie). W rezultacie udało mi się osiągnąć sytuację, że prawie nie mam moli. Raz znalazłam w soli – martwą larwę – źle trafiła, haha (demoniczny śmiech).
Masz papierek do łapani moli?
Mam, nawet 3! Ale wyobraź sobie, że w szafce jest czysty. Za to na tych koło kratki wentylacyjnej i okna ciągle przybywają „nowi lokatorzy”… No niestety ewidentnie mamy gości od sąsiadów… i nie mam pomysłu, jak sobie z nimi poradzić ;/
Oszczędnicki posprzątał wszystko super dokładnie i nie znalazł nawet pół larwy ;/
W soli? 😉 Myślałam, że nie garną się do takich specjałów ;P Hehehe jakiś „koneser” 😛
miałam mole, nie kupuje już nic w worach ;/
nie jem nic co jest strączkiem, wszelkie fasole,grochy, soczewice, nawet sezonowy bób jest niestety poza moim zasięgiem ze względu na chore jelita (fasolka szparagowa o dziwo dobrze na mnie działa), latami próbowałam ustalić co mi szkodzi i niestety strączki mimo genialnej ilosci białka mi szkodzą. Bardzo ograniczam nabiał a jeśli spożywam to też albo w małych ilosciach albo biorę coś bez laktozy, tak jak dzisiaj kupilam za 10 zł migdały i będę robic mleko migdałowe bo po nim dobrze się czuje.
Z warzyw mimo,że kiszonki,kapusty idealnie zakwaszają żołądek i są bardzo zdrowe u mnie działa to odwrotnie, powoduje duży dyskomfort.
śniadania to najczesciej owsianki z owocami, omlety z warzywami, fritaty, czasami kanapki.
z rzeczy na chleb wlasnie oprocz sera zoltego i wedliny uwielbiamy rozne pasty jajeczne,rybne, twarożki wlasnej roboty robimy. I tak w kółko.
potem mamy drugie śniadania, wiec jesli sniadanie jest bialkowo tluszczowe, to potem bulka albo koktajl na bazie masła orzechowego,owoców,mleka roslinnego lub wody.
obiady…monotonne. warzywa,mieso,jajko sadzone,kasza lub ziemniaki. Tak jak pisalam , nie jadamy mącznych rzeczy typu kluseczki,pierożki, nie lubimy. kochamy zupy krem ,ale to tylko przystawka,wiec raczej takie zupki zostaja na II śniadanie lub kolacje.
Dzisiaj wypadly zakupy…200 zł jak nic. w koszyku same podstawy. moge wyslac paragon 😀
No to może faktycznie w Twoim przypadku masz już optymalny budżet (skoro masz tyle obostrzeń ;( )
A jakieś potrawy jednogarnkowe? Wiem, że wakacje może mniej temu sprzyjają, ale u nas królują późną jesienią i zimą 😉
Jeśli ogarnę się z „nowym życiem” do września to będzie kolejne wyzwanie planowania posiłków na facebooku. Wtedy nie tylko ja, ale też sporo innych uczestniczek dzieli się swoimi jadłospisami.
Ale post o menu i jego kosztach też będzie! 🙂
W ramach kosztów zakupów – niestety trzeba to samemu rozpracować – może po prostu dużo jecie, i dużo wam wychodzi – przecież nie będziecie głodować.
A ja chcę się pochwalić: miniony weekend upłynął mi pod znakiem robienia jedzenia, a nie kupowania gotowców: 3 litry lodów, wystarczy na cały miesiąc, a kosztują 1/3 tego, co w sklepie np. Grycan, własny jogurt – cały garnek – wystarczy na tydzień (cenowo i śmieciowo też bardzo korzystnie – mleko 7,5 zł i jeden jogurt „zaczynu z bakteriami”), a na końcu własna pizza zamiast wyjścia do restauracji (samo ciasto na ok. 12 sztuk kosztowało ok. 10 zł, więc koszt jednaj pizzy nie mógł przekroczyć 7 zł, nawet z dodatkami). Pytanie: czy to się opłaca – tzn. robić w domu? Na pewno zajmuje to całe popołudnie, ale przynajmniej wiem co jem i nie produkuję tylu śmieci).
Ulala! Brawo! brawo!
Pizza opłaca się zawsze! Uwielbiam zagniatać ciasto, chociaż nie zawsze wychodzi idealna 😛 Czasami jest obłędna, a czasami… ekhm ekhm 😉
A własne lody jak robiłaś? Na śmietance? Ja ostatnio ekperymentowałam z różnymi smakami, ale to raczej takie owocowe sorbety.
Powiem tak….. jestem ciekawa Waszego budżetu za 12 lat 😉
Mniej więcej, gdy córka miał 3 lata i urodził się junior przestałam prowadzić budżet (2006 rok). Wydatki ruszyły lawinowo i nie było możliwości ich uniknąć, dziś córka ma 14,5.
Wtedy urodził się junior. Zwykłe państwowe przedszkole dla Młodej nas wtedy kosztowało około 350 – 400 zł miesięcznie, szczęśliwie nie było zapisów przez internet (ostatni rok) to się dostała, bo niestety jako małżeństwo zalegalizowane wypadliśmy z młodym 3 lata później „pod kreskę”, za rodziny które żyły w niezalegalizowanym związku. Nie mam nic przeciwko pomocy dla samotnych matek, ale nagle wszystkie pełne rodziny które znałam z przedszkolnej szatni okazały się „samotnymi matkami” pomimo tego, że ich status majątkowy nie był niski a do tego część matek nie pracowała 😉
Junior na żlobek szans nie miał, nie miał też babci pod ręką więc musieliśmy wziąć opiekunkę na minimum 7 a często 9 godzin dziennie. to było około 800 do 1000 zł miesięcznie. Pieluchy dla młodego kosztowały nas wtedy około 100 zł miesięcznie.
W tym punkcie przestałam prowadzić budżet, excelowskie tabelki dotyczące wydatków i oszczędności. Dzieciom trzeba było zapewnić wakacje, edukacje i zajęcia dodatkowe. Mieszkamy w dużym mieście i szkoda by były w mieście całe lato.
Obecnie córka od roku zaczęła unikać mięsa, co spowodowało, że wydatki na żywienie naszej rodziny wzrosły o jakieś 20%, ponieważ mąż a tym bardziej syn (11 lat) nadal chcą mięsa i to konkretne ilości prowadzimy praktycznie dwie kuchnie.
Wywołało to w domu szereg spięć i sporów, ostatecznie młoda nie jada ze wspólnego garnka a zakupy dla niej produktów „vege” zaskutkowało wzrostem wydatków na wyżywienie o około 20% w stosunku do wydatków całej rodziny. Stąd zastanawiam się jak to możliwe, że prowadząc dom w oparciu o wysokowartościowe certyfikowane mięso, jesteście w stanie utrzymać wydatki spożywcze na takim poziomie.
Córka ma 14,5 roku, 168 cm wzrostu i zakupy dla niej są dokonywane w sklepach dla dorosłych. Syn 11 lat i 158, but 41 – rośnie lawinowo, je non stop. Żadne z dzieci nadwagi nie ma, bo dbamy by miały dostatecznie intensywne zajęcia sportowe. To w roku szkolnym wydatek około 400 – 600 zł miesięcznie na oboje. Do tego zajęcia pozalekcyjne, nie będę wymieniać nawet, bo każdy wybiera takie, które są jego zdaniem konieczne dla edukacji dzieci na wybranym poziomie. Wiadomo, że najważniejsze są języki obce i rozwijanie zainteresowań.
Nasze dzieci uprawiają sporty i mają szerokie zainteresowania.
Budżet na książki mieli określony wspólny, na poziomie 200 zł miesięcznie, ale przestali się mieścić w tej kwocie. Cieszymy się, że dużo czytają ale nowości dla młodzieży nie da się pożyczać obecnie z biblioteki.
Dlatego, zdecydowaliśmy się kupić im na Dzień Dziecka abonament legimi bez limitu, jest drogi ale i tak 4 razy tańszy niż ich wydatki na czytanie a do tego korzystamy też z niego z mężem – więc mamy mały bonusik dla siebie. Zresztą polecam abonament na czytanie, to jest super pomysł i mam nadzieję, że pojawi się konkurencja dla legimi.
Oczywiście trzeba przewidzieć kieszonkowe, odpowiednie do wieku dziecka i możliwości finansowych rodziny.
Od 2 lat nie zabija mnie w czerwcu kwota na 2 komplety książek do szkoły. Ale w poprzednich latach było to łącznie na oboje około 700 – 900 zł. Teraz większość podręczników dostają, jest dopłata do ćwiczeń i książek językowych, bo te programowe nie są najlepsze. W gimnazjum córki około 100 zł, u syna w szkole podstawowej ok. 75 zł.
Kolejny punkt, to wyprawka do szkoły. Wiadomo, zeszyty, długopisy, farby itede.
Dzieci w tym wieku potrzebują też własnych komputerów, rowerów i innych rzeczy. które nie są tanie.
Nie widzę też sensu budżetowania wydatków stałych na utrzymanie mieszkania i media. Nie mamy na nie wpływu, więc wystarczy wiedzieć ile wynoszą, mieć na nie pieniądze i je płacić 😉
Ale to wszystko dygresja nie na temat…..
Zamierzam powrócić do ściślejszego kontrolowania wydatków i stąd trafiłam na Oszczędnicki blog. Oczywiście widzę, gdzie są różnice w wydatkach Waszej rodziny i mojej i je rozumiem. Prawdziwe wydatki na dzieci są jeszcze przed Wami a będąc w ciąży i okresie urlopu macierzyńskiego też nie wydaje się zbyt dużo na siebie.
Tylko dręczy mnie pytanie, gdzie są te istotne różnice w wydatkach na wyżywienie. Kupuję oczywiście więcej mięsa i wędlin. Część mięsa piekę i potem kroimy to do chleba i kanapek do szkoły. Nie oszczędzamy na owocach i warzywach. Dzieci nie piją soków w kartonach, głównym napojem w domu jest domowa prosta lemoniada – woda ze świeżo wyciśniętą cytryną lub kilkoma plasterkami ogórka, bez cukru.
Kupując produkty wysokiej jakości, wydajemy na jedzenie nie mniej niż 2500 zł miesięcznie, czyli około 3 razy więcej niż Wy. Wliczam w to Wasze t.zw. śmieci oraz alkohol. My chipsów nie kupujemy ale słodycze dla dzieci tak, pomimo tego że oboje nie jedli słodyczy praktycznie do trzeciego roku życia, to teraz jedzą. Córka zjada sporo gorzkiej czekolady (70%+) i batony musli a syn różne knopersy, wafelki no i …. kabanosy. Bo ze wszystkich słodyczy, właśnie kabanosy lubi najbardziej. Wydajemy też więcej alkohol, bo teraz latem około 30 – 50 zł tygodniowo (przejrzałam rachunki z ostatniego miesiąca, wcześniejszych nie mam).
Ciekawi mnie czy jadacie nadal niedzielne obiady u mamy lub teściowej. To by wiele tłumaczyło. Zanim pojawiły się dzieci wydawaliśmy na jedzenie całkiem niewiele głównie dzięki temu, że niedzielny obiad jedliśmy u mojej babci, która pakowała nam jeszcze co nieco w słoiki.
Od momentu urodzenia syna niedzielne obiady są u nas i to ja gotuję dla wszystkich rosół według jej przepisu – z trzech gatunków mięsa – który z dobrym makaronem kosztuje więcej niż drugie danie 😉 Oczywiście zostaje na poniedziałek 😉
Ale zgodnie z moimi obserwacjami dotyczącymi córki, unikanie mięsa znacząco zwiększa wydatki na jedzenie a nie je zmniejsza…. więc przeanalizowałam trzy razy Wasze podsumowanie oraz inne wpisy dotyczące Waszego stylu życia i nadal nie wiem…. jak jest możliwe utrzymanie dwóch osób dorosłych i Juniora za 900 zł miesięcznie bez odmawiania sobie czegokolwiek i prowadząc kuchnię w oparciu o produkty naprawdę wysokiej jakości. Byłoby miło, gdybyś znalazła czas i ujawniła więcej szczegółów dotyczących Waszej listy zakupów…. wszyscy czytelnicy Waszego bloga z pewnością na to liczą, bo czynić takie oszczędności to jest duża sztuka.
Oszczędnicki blog wyróżnia się w powodzi innych blogów właśnie szczerością i ujawnianiem faktycznych kwot, inni autorzy nie pozwalają sobie w większości na taką odwagę. I niech tak zostanie. 🙂
Cześć Basiu,
ogromnie Ci dziękuję za tak wyczerpujący komentarz <3. Według mnie zawsze warto prowadzić budżet domowy, nawet jeżeli z większością wydatków nie możemy (czy też nie chcemy) nic robić.
Myślę, że za 12 lat będziemy wydawać więcej, niż teraz ;). Kiedy byliśmy we 2 (i w pierwszym roku życia Ignacego) wystarczało nam 3 300 miesięcznie. Od kiedy poszedł do żłobka (a i tak przecież znaczną część dnia zajmował się nim Oszczędnicki) koszty wzrosły do 4 000. Bez zmiany naszego stylu życia. Jak dzieciaki podrosną mamy też plany na częstsze i dalsze podróże ;). Ale to jeszcze dalekie plany…
Zdaję sobie sprawę z tego, że wydatki na dzieci będą rosły. Chociaż mam nadzieję, że te na ich opiekę będą malały ;P. Chyba że zdecydujemy się na prywatne szkolnictwo (ja się cały czas zastanawiam, chociaż Oszczędnicki jest przeciwny… ale mamy jeszcze dużo czasu). Oczywiście pojawią się też większe wydatki związane z ubraniami czy zainteresowaniami dzieciaków.
Jeśli chodzi o opiekę:
Na szczęście teraz jest "obowiązek" przedszkolny dla 3latków. Tzn. dziecko nie musi iść do przedszkola, ale jeśli rodzice chcą je tam posłać, to musi się znaleźć miejsce. Wydaje mi się, że publiczne przedszkole jest teraz tańsze, chociaż niewykluczone, że jest sporo ukrytych kosztów (nie ma ich w czesnych, ale jakiś dodatkowe składki etc.)
Co do jadłospisu. Obiecuję podzielić się naszym szczegółowym menu, ale dopiero we wrześniu, albo nawet później. Nie wiem, jak się odnajdziemy w nowej roli podwójnych rodziców. Jak szybko ogarniemy nową rzeczywistość i na co będziemy mieli (chcieli przeznaczać nasz) czas 😉 Ale taki wpis na 100% się pojawi!
Mięso jemy rzadko – najwyżej 2-3 razy w tyg (czasem tylko raz). No i nie wszystkie produkty w naszej kuchni są certyfikowane. Warzywa z kooperatywy owszem (ale to nie są ceny z "warszawskich" biobazarów). Zaopatrujemy się w nie też w lokalnych warzywniakach lub na giełdzie. Kasze, makarony, ryże, strączki kupujemy w normalnych sklepach ;). A nie nasze owoce, kupujemy w marketach.
Wydaje mi się, że nastolatki w okresie dojrzewania mają większe zapotrzebowanie na kalorie, niż np. dorośli. A już szczególnie chłopcy.
I pewnie też stąd te znacznie wyższe wydatki na jedzenie.
Na niedzielne czy sobotnie obiady raczej nie chodzimy do Rodziców.
Może raz na miesiąc/dwa. Wydaje mi się, że nasze posiłki są bardzo proste. Być może dla niektórych "aż za" :P. Może jemy mniejsze porcje? Chociaż patrząc na niektóre blogi, czy wpisy kulinarne, wydaje mi się, że całkiem spore.
Ale zaskoczyłaś mnie tą opinią, że niejedzenie mięsa jest droższe. Jestem ciekawa, co zatem zjada Twoja córka "zamiast" i dlaczego wychodzi Was to drożej. Bo wszyscy moi znajomi, którzy przeszli w pełni na wegetarianizm lub weganizm twierdzą, że ich rachunku za jedzenie zmalały ;).
Także wpis o jadłospisie na pewno się pojawi, tylko będzie trzeba jeszcze na niego chwilkę poczekać 😉
Hej Anka,
cieszę się, że do mnie trafiłaś! 😉 Powodzenia w ogarnianiu finansów :*!