Mam nadzieję, że już niebawem będę się z Wami mogła podzielić informacją dotyczącą projektu, który teraz zaprząta mi teraz myśli i czas i powoduje, że jest mnie tu (na blogu) tak mało. Planuję, że zmieni się to od lutego, ale wiecie, jak mówią… „Jeśli chcesz rozśmieszyć Pana Boga, powiedz mu o swoich planach.:)”
Nie dogadaliśmy się jeszcze z Oszczędnickim na sesję zdjęciową, żeby pokazać Wam Oszczędnicką szafę, ale rozpocznę innym postem. O tym, ile wydaję na moje ubrania… Od razu zaznaczę, że każda z nas ma swoje potrzeby… Pewnie niektóre z Was wydają jeszcze mnie, a inne zarzucą mi, że są to jakieś nierealne kwoty… ale chcę Wam pokazać, że można dobrze wyglądać, nie wydając fortuny. Moje niektóre ciuchy mają po kilka lat i nie czuję potrzeby ich wymiany (bo nie są sprane, zmechacone czy zniszczone). Najważniejsza jest świadomość swoich potrzeb.
W minionym roku wydałam na ubrania 534,38 zł, czyli 44 zł miesięcznie. Na tę kwotę składają się dwa większe zakupy: skórzane sztyblety za 250 zł i puchowa kurtka za 130 zł, którą upolował dla mnie Oszczędnicki (przeceniona chyba o 70% ;)).
https://www.instagram.com/p/BMPAUFLAzOd/?taken-by=oszczednicka
Patrząc na ilość ubrań, które wzbogaciły moją garderobę w 2016 roku, śmiało mogę stwierdzić, że nieporównywalnie więcej przedmiotów mój dom opuściło. Ogromna ilość nienoszonych ciuchów wywędrowała w świat przy okazji zadania czternastego. Część z nich mogłyście zobaczyć na instagramie, ale oprócz tego wyrzuciłam/oddałam niewyobrażalną dla mnie ilość ubrań. {Pozbyłam się też wszystkich moich ubrań z domu Rodziców}
https://www.instagram.com/p/BES_2bNncSW/?taken-by=oszczednicka
Właściwie to byłam zaskoczona, że zupełnie nie czułam potrzeby uzupełnienia swojej garderoby nowymi nabytkami, bo przecież w kwietniu wróciłam do pracy (po roku „urlopu” macierzyńskiego), ale widać zmądrzałam po naczytaniu się blogów o szafie kapsułkowej czy innych metodach na spójny styl.
Jeśli ciekawią Was wydatki w poprzednich latach, to w 2015 roku (kiedy urodził się Junior) to była kwota 880,28 zł. Po ciąży schudłam 22 kilogramy [oczywiście stopniowo] więc musiałam dokupić część ubrań w nowych rozmiarach. Jak teraz napisałam tę liczbę, to aż nie mogę w to uwierzyć. Ale nie chce być inaczej, przytyłam 16 kilogramów, ale (chyba) przez karmienie piersią waga poleciała jeszcze 6 kg [przy niestosowaniu żadnych niepotrzebnych i bezpodstawnych „diet mam karmiących” ]. Chociaż myślę, że „niezwykła żywotność” Juniora i pierwsze dwa miesiące bujania i „tańców” też zrobiły swoje…W 2014 roku (czyli wtedy, kiedy byłam w ciąży) wydałam na ubrania 535,94 zł. Oprócz 2 par spodni, koszulki, leginsów i rajstop nie kupowałam zbyt wiele odzieży „typowo ciążowej”. Miałam kilka „przechodnich” zdobyczy, które w zupełności wystarczyły na ten okres. Nie kupowałam też nowej kurtki, chociaż rodziłam w lutym. Mam magiczny płaszcz, w których chodzę od kilku sezonów i był na mnie dobry zarówno w ciąży, jak i teraz ;).
Jednak w tym roku czekają mnie większe zakupy. Na pewno potrzebuję wysokich kozaków, wiosenno-jesiennej kurtki, ewentualnie płaszcza, spodni jeansowych (ale takich prawdziwych jeansowych, a nie czarnych czy w innych kolorach), sandałów i jeszcze kilku rzeczy.
A jak to jest u Was z wydatkami ubraniowymi? Lubicie częste zmiany, czy trzymacie się swoich klasyków? Macie jakieś sprawdzone sposoby na mądre zakupy w tym obszarze?