Mam nadzieję, że miło spędziliście Święta Wielkanocne. U nas odrobinę chorobowo, ale dzięki temu miałam więcej czasu na rozmyślania. Bo zgodnie z naszą tradycją byliśmy offline. Polecam od czasu do czasu taką dietę informacyjną ;).
Dlatego dziś poświątecznie mam dla Was odrobinę filozoficzne zagadnienie. Wiąże się to z tym, że jestem po lekturze „Bogaty albo biedny. Po prostu różni mentalnie” T. Harva Ekera i w trakcie czytania „Fastline milionera” MJ DeMarco. I nasunęło mi się takie pytanie:
Czy bogactwo to coś, do czego faktycznie wszyscy powinniśmy dążyć?
Bo przyznam Wam się szczerze, że (mierząc miarą obu panów) to ja wcale nie chcę być bogata. Nie potrzebuję mieć wielkiego domu, kolekcji super ekskluzywnych samochodów i wystawnego życia. Zupełnie mnie to nie kręci. Nawet gdybyśmy zarabiali 10 razy więcej niż teraz, nie sądzę, żeby nasze życie diametralnie się zmieniło. Na pewno wybudowalibyśmy dom, pewnie wtedy bym nie marudziła, że żłobek tyle kosztuje :P, ale reszta aspektów naszego życia byłaby raczej bardzo podobna.
Dzięki byciu świadomym mamy wszystko, czego nam potrzeba. Zwracamy uwagę na to, ile wydajemy pieniędzy, ale nie odmawiamy sobie niczego. Nasz styl życia po prostu wcale nie kosztuje dużo (choć pewnie dla wielu ludzi zarabiających najniższą krajową to jednak sporo). Wiemy, że podróże, w takim standardzie, jaki nam odpowiada, wcale nie muszą kosztować fortuny. Koszty utrzymania dziecka nas nie przerażają, bo jesteśmy odporni na marketingowe zagrywki i wiemy, że Juniorowi wiele do szczęścia nie potrzeba.
Obaj panowie zachęcają do zdobycia bogactwa i chwalą się tym, że stać ich na ekstrawaganckie życie. Ale co, jeśli ktoś wcale nie ma takich potrzeb? Wydaje mi się, że momentami sami sobie zaprzeczają, pisząc, że konsumpcja szczęścia nie daje, ale aż się puszą z dumy, że „stać ich na wszystko”. Zapewniają też, że nie ma innej drogi do bogactwa, jak tylko własna firma (najlepiej kierująca jakiś produkt czy usługę do mas i będąca super innowacją)… Tylko czy każdy jest stworzony do tego, żeby pracować „na swoim”?
Oczywiście nie ma dróg na skróty i żeby osiągnąć taki majątek, trzeba poświęcić kilka (lub czasem kilkanaście) lat swojego życia. Ale ja nie chcę rezygnować z życia tu i teraz w imię przyszłego dobrobytu. Kto mi da gwarancję, że pracując po 16 godzin dziennie (jak sugeruje T. Harv Eker) nie obudzę się za kilka lat z rozbitą rodziną i dziećmi, które nie będą miały ze mną wspólnego języka? Czy mam poświęcić czas z moimi bliskimi teraz, po to, żeby pławić się w bogactwie za kilka/naście lat? Kto mi da gwarancję, że mój „genialny pomysł na innowacyjny produkt/usługę” wypali i nie zmarnuję tych kilku/kilkunastu lat?
Oczywiście zdaję sobie z tego sprawę, że z takim podejściem „nigdy nie będę naprawdę bogata”… Ale co to tak dokładnie znaczy? I kto decyduje o tym, że ktoś jest bogaty, a ktoś inny nie?
Bo powiem Wam, że w mojej opinii ja już jestem bogata! I to bardzo! Mam wszystko, czego mi do szczęścia potrzeba. Dach nad głową (chociaż wcale nie jest nasz), kogoś z kim mogę iść przez życie (chociaż czasem mam ochotę go udusić), zdrowego i kochanego synka (chociaż każdy Rodzic wie, jakie emocje potrafi wywołać zbuntowany dwulatek) i drugiego Bobasa w drodze (chociaż ciążę kiepsko przechodzę), co włożyć do garnka, w co się ubrać, pracę, którą bardzo lubię, moje hobby – oszczędnicką stronę, gdzie pomagam innym uporządkować swoje finanse, czas na to, żeby być tu i teraz…
Oczywiście, to że nie chcę być ekstrawagancko bogata, nie znaczy, że nie chcę mieć pieniędzy, bo doskonale zdaję sobie sprawę, że są BARDZO WAŻNĄ SKŁADOWĄ ŻYCIA. Dają bezpieczeństwo i mając ich dużo, można pomagać innym, ale… według mnie nie warto dążyć do takiego konsumpcyjnego bogactwa za wszelką cenę.
A jakie jest Twoje zdanie na ten temat? Przesadzam z interpretacją wymienionych we wpisie lektur, a może masz podobne odczucia?