Styczeń, a potem początek lutego były jednymi z cięższych miesięcy w ostatnich czasach. Byłam wykończona po szalonej końcówce roku, nieustannie zmęczona (ciągle chciało mi się spać) i jeszcze męczyły mnie mdłości… Jak się zapewne możecie domyślać, jest jedna „choroba”, która powoduje takie objawy ;). Czekałam z ogłoszeniem tej dobrej nowiny do pierwszych badań prenatalnych. Niestety spotkała nas niemiła historia. Lekarz po badaniu napisał, że kość nosowa dziecka jest hypoplastyczna… Na moje pytanie, co to znaczy, powiedział, że musiał tak napisać, bo była kiepsko widoczna, ale żeby się nie martwić. Ekhm jasne… po powrocie do domu oczywiście wpisałam w wujka google’a to sformułowanie i wyniki były przerażające. W wielu wpisach kość hypoplastyczna była stosowana zamiennie z brakiem kości nosowej (co oznacza bardzo duże prawdopodobieństwo wady genetycznej u dziecka… tylko 1 % dzieci, bez kości nosowej na tym etapie rodzi się zdrowych). Oczywiście czekaliśmy jeszcze na wyniki testu Pappa, ale już nastawiałam się na amniopunkcję. Nie mogłam spać, chodziłam jak nieprzytomna… Na szczęście nie trwało to długo, bo zdecydowaliśmy się na kolejną wizytę (u innego specjalisty). Szłam jak na ścięcie, pełna obaw, ale nie przyznałam się, że jesteśmy już po jednym badaniu. I co się okazało? Wszystko jest w jak najlepszym porządku! Kość nosowa obecna, wszystkie inne parametry również w normie.
Teraz już bez tego okropnego strachu, możemy Wam oficjalnie ogłosić, że w sierpniu Junior będzie miał rodzeństwo! Bardzo się z tego powodu cieszymy, chociaż jednocześnie mamy obawy, jak sobie damy radę… z naszym hiperaktywnym 2,5 latkiem i małym Robaczkiem w domu ;).
#słucham nowego singla Depeszów. Trochę nie mam wyboru, bo Oszczędnicki jest wielkim fanem 😉 Fajny teledysk, nie?
#czuję jednocześnie wielkie szczęście i dziwny niepokój. Wiem, że sobie w tym sierpniu poradzimy… i w kolejnych miesiącach… Ale jeszcze sobie tego nie wyobrażam! Poza tym już na szczęście czuję się lepiej i mam nadzieję, że wracają mi moje „siły witalne”.
Ta ciąża jest zupełnie inna niż poprzednie… (przed urodzeniem Juniora, jedną ciążę straciłam ;(). Wtedy czułam się rewelacyjnie. Teraz miałam gąbkę zamiast mózgu, tylko bym spała i było mi niedobrze. Oczywiście nie chciałam słyszeć o L4, bo w moim mniemaniu aż tak źle się nie czułam… Ale z czegoś musiałam zrezygnować. Wybaczcie, że padło na bloga, ale miesiąc odpoczynku dobrze mi zrobił ;).
#chciałabym żebym w 2017 roku zmobilizowała się do intensywniejszej pracy na blogu. Plany mam, a i owszem… gorzej z ich wykonaniem.
#jestem wdzięczna za rozwój sytuacji z Dzidziusiem numer 2. Mam nadzieję, że żadne niemiłe niespodzianki już nas nie zaskoczą
#uczę się odpuszczać. Miałam wyrzuty sumienie, że w styczniu tak zaniedbałam bloga, ale wiem, że to była dobra decyzja. Nie można mieć wszystkiego w tym samym czasie. Teraz mamy luty… i wracam na „dobre tory” 🙂
#czytam Farmagedon Philipa Lymbery’ego… I nie wiem, jak po tej lekturze można jeść mięso z hodowli przemysłowej czy pić przetworzone mleko bez żadnych wartości odżywczych… My już na pewno nie będziemy… Nie chcę zupełnie rezygnować z mięsa, ale będziemy kupować tylko i wyłącznie „ze sprawdzonych źródeł”. Z mlekiem nie wiem co zrobić… Chyba nie będę w stanie napisać recenzji, bo jest tam tyle szokujących (dla mnie) informacji, że nie jestem w stanie przelać ich wszystkich na papier.
#planuję wykonać plan na 2017. Za radą specjalistów dzielę moje projekty na mniejsze kawałki, żeby widzieć postępy i motywować się do dalszej pracy!
A jak Wasze #tuiteraz w lutym? Mam nadzieję, że nie spotkały Was żadne niemiłe niespodzianki!