Wybaczcie, że zapadłam się pod ziemię zupełnie bez ostrzeżenia, ale jakiś czas temu zdałam sobie sprawę, że dotarłam do pewnej granicy. A może nawet kilku granic… i musiałam dać sobie czas na oddech…
Po raz kolejny końcówka zimy była dla mnie dość intensywna i ciężka. A potem wydarzyła się ta cała historia z koronawirusem. Dzieciaki w domu. My oboje w pracy. Pierwsze dni (a właściwie tygodnie) były dla nas dość ciężkie. I po prostu musiałam z czegoś zrezygnować…
Dodatkowo w tak zwanym międzyczasie przygotowywałam się do dość wymagającego egzaminu (międzynarodowego certyfikatu dla kierowników projektów), który miałam mieć na dniach. Z powodu pandemii egzamin został przełożony i odzyskałam trochę czasu.
Ale w obecnej sytuacji regeneracja i czas z moją rodziną są dla mnie najważniejsze.
Kilka dni temu podzieliłam się też z Wami na facebooku i instagramie moim spostrzeżeniem na temat podejścia do ogólnoświatowej kwarantanny… Być może to przyczyna środowiska, w którym jestem, ale..
Kiedy to się wszystko zaczęło, zewsząd bombardowały mnie informacje, jak to najlepiej ten czas wykorzystać. Żeby „nie próżnować”, a nauczyć się nowego języka, nowej umiejętności, korzystać z tysięcy darmowych stron z atrakcjami, kupić nowy kurs. Wziąć udział w live, webinarze, szkoleniu… Zrobić z dziećmi to, wprowadzić do codziennego dnia tamto!
Nie wiem, co działo się w mediach społecznościowych, bo już dawno się od nich odcięłam, ale ilość maili spływających na moją skrzynkę była ogromna. I wszyscy chcieli mi pokazać, jak świetnie można ten czas wykorzystać. Albo jak przenieść „mój biznes” na wyższy poziom, jak najlepiej skorzystać na kwarantannie. Jak wycisnąć tę sytuację do ostatniej kropli.
I wiecie co, strasznie mnie to przytłoczyło. Doszłam do wniosku, że takie maksymalne wykorzystanie każdej sytuacji jest bardzo „kapitalistyczne” (jeśli można to tak nazwać). I odnajduję tu trochę analogię do nieograniczonego konsumpcjonizmu. Żeby jak najwięcej mieć/kupić/zrobić… Nie ma czasu na odpoczynek, na zastanowienie się, na zatrzymanie. O nie w żadnym wypadku. Trzeba cisnąć i cisnąć, bo inaczej… no właśnie, co się wydarzy, jeśli pozwolimy sobie odpuścić?
Dlatego odcięłam się od całego „wirtualnego świata” i skupiłam na codzienności, żeby wypracować nowy schemat.
Co swoją drogą nie było takie łatwe. Bo moja praca pozwala na pewną elastyczność, ale mam też sztywne spotkania, na których muszę być o danej godzinie. Jednak jako że „siedzi w tym cały świat” nikogo nie dziwią krzyczące w tle dzieciaki podczas telekonferencji . Czasami udaje nam się żonglować czasem dość dobrze, a czasami ilość „calli” wyznacza czasem dzienną porcję bajek dla chłopaków…
Jasne, mam dwoje dzieci poniżej 8 roku życia, mogłabym pójść na zwolnienie, ale wtedy zrzuciłabym moją pracę na innych, którzy są w równie ciężkiej sytuacji . Dlatego postanowiłam tego nie robić i zmierzyć się z nową rzeczywistością.
Zatem zamiast „wykorzystania na maksa” kwarantanny polecam Wam trochę zwolnić. Odpuścić. Nie wymagać ani od siebie, ani od swoich dzieci niestworzonych rzeczy. Skupić się na sprawach, które sprawiają Wam radość i ograniczyć ilość informacji, które przetwarzacie.
Ach no i oczywiście pozwolić sobie na złość, frustrację i przygnębienie. Byle tylko nie za dużo ;P.
A co u mnie podczas narodowej kwarantanny?
#słucham… różnych rzeczy, ale chłopcy ukochali ostatnio dwie piosenki, które mogą lecieć na okrągło :).
Najnowszy kawałek Artura Rojka „Bez końca” i „Sam” Baranovskiego. Swoją drogą ten drugi tekst świetnie odnosi się do obecnej sytuacji…
#oglądam.. właściwie nie mam czasu… tzn. nie przeznaczam swojego czasu na oglądanie niczego. Chociaż zdarzy mi się zajrzeć na youtube, żeby się doedukować filmikami Kasi Gandor. Szczególnie z cyklem radio kwarantanna. Kilka dni temu Kasia zrobiła genialną akcję, która pokazuje, że
#czytam… na to obowiązkowo znajduję czas! Chociaż kilka minut dziennie. Bardzo polecam książkę Laury Markham „Spokojni rodzice. Szczęśliwe dzieci. Bliskość zamiast krzyku”. Chociaż czytałam już kilka pozycji z serii „rodzicielskiej” to ta jako pierwsza traktuje też o rodzicach. O ich emocjach i podejściu do życia. Oczywiście nie zawsze udaje mi się stosować porady zawarte w książce i wciąż zdarza mi się krzyczeć… szczególnie pod koniec ciężkiego dnia, kiedy chłopcy świrują na potęgę. Ale wydaje mi się, że jestem znacznie spokojniejsza i potrafię sobie radzić lepiej z moimi emocjami względem ich zachowań.
#uczę się… do tego egzaminu, o którym pisałam Wam wyżej. Wprawdzie trochę teraz przystopowałam i na dobrą sprawę od kilku dni nic nie przeczytałam… ani nie powtórzyłam, ale powiedzmy, że wiedza „właśnie mi się układa w głowie”.
#jestem wdzięczna… za to, że pomimo ciężkich momentów, jesteśmy w całkiem dobrej sytuacji. Jasne ta cała sytuacja jest dość ciężka. Ta ciągła niepewność, co przyniesie kolejny dzień. Jak to się wszystko rozwinie. Wszechobecne zakazy wychodzenia do parków i do lasu (a my nie mamy nawet balkonu!), nakazy – noszenia maseczek, zachowania odległości, liczby osób w sklepie etc.
Na początku mocno mnie to przytłaczało, ale teraz jest lepiej.
#planuję… jeszcze bardziej skupiać się na #tuiteraz. Doceniać małe szczęścia, mniej denerwować się na moich domowników i opublikować przynajmniej dwa wpisy w miesiącu na oszczędnickiej ;). Mam rozgrzebany kolejny artykuł z cyklu Budżety Czytelniczek, ale niestety ciągle przegrywa z poszukiwaniem kości dinozaurów…
Trzymajcie się zdrowo!