Do końca projektu zostało już tylko pięć zadań (licząc z dzisiejszym). Jestem niezmiernie ciekawa, jak zmieniły się Wasze finanse w trakcie kursu. Oczywiście na podsumowania przyjdzie jeszcze pora, ale już dziś możecie podzielić się swoimi przemyśleniami w komentarzu lub prywatnej wiadomości.
Jeśli chodzi o książkę, to proszę Was o chwilę cierpliwości. Przez małe zawirowania, tekst wrócił z korekty dopiero dzisiaj, ale mam nadzieję, że w tym tygodniu uda się rozpocząć druk!
Dzisiaj proponuję kolejne zadanie, które powinno pojawić się znacznie wcześniej, ale odkryłam jego potrzebę dopiero na podstawie wiadomości od Czytelników :). Junior jest jeszcze małym brzdącem, więc na razie nie poruszamy z nim tematów finansowych :D. W naszym przypadku zadanie 2, czyli finansowe rozmowy jest zupełnie wystarczające. Co jednak jeśli masz większe dzieci? Kiedy zacząć z nimi rozmawiać o pieniądzach? Czy dawać kieszonkowe? Czy mówić o problemach finansowych?
Nie odpowiem nieomylnie na te wszystkie pytania, bo to musi być indywidualna decyzja każdej rodziny. Uważam jednak, że warto jak najwcześniej poruszać temat pieniądza w domu. Ale w żadnym wypadku nie na zasadzie „nie mamy pieniędzy”, „to tyle kosztuje” etc. Ważne, żeby dziecko wiedziało, że pieniądze są integralną częścią życia i nie są ani dobre, ani złe. Same w sobie są neutralne. To od nas zależy, jak je wykorzystamy i co przyniosą nam i innym ludziom.
Oczywiście najlepszą edukacją jest dawanie przykładu. Jeśli o czymś mówisz, a robisz zupełnie inaczej, nie oczekuj, że Twoje dziecko skupi się na przekazie słownym. Działanie jest najważniejsze :).
Dobrym sposobem, żeby wtajemniczyć dzieci w świat finansów, jest pokazywanie wartości rzeczy na przykładach bliskich dziecku np. że dana rzecz kosztuje tyle i tyle lodów. Można też wyjaśnić dziecku, że Mama i Tato zarabiają pieniądze, chodząc do pracy (a nie wyciągając je ze ściany), więc jeśli chce np. kolejną zabawkę lub inną rzecz, to Mama lub Tato będą musieli zostać dłużej w pracy, żeby na to zarobić. Można wtedy zapytać, czy dziecko woli pobawić się z rodzicem, czy mieć nowa zabawkę?
Kieszonkowe to dla wielu rodziców kwestia sporna. Czy dawać? Kiedy dawać? Ile dawać? Sama jeszcze nie mam opracowanej metody (bo Junior nie ma nawet 2 lat :P), więc nie będę Wam radzić, ale zerknijcie do Dominika, który wie na ten temat trochę więcej.
Pamiętaj, że dzieci wbrew pozorom rozumieją bardzo dużo, znacznie wcześniej, niż nam się to wydaje.
Zadanie 48: Rozmawiaj o finansach z dziećmi
Rozmawiasz z dziećmi o pieniądzach? Kupujesz im wszystko, czego zapragną, czy potrafisz się oprzeć pokusie zapewnienia dziecku „wszystkiego, co najlepsze”?
–
Nie chcesz przegapić kolejnych wpisów z serii Ogarnij swoje finanse w 52 tygodnie? – zapisz się na newsletter. Zapraszam Cię też do facebookowej grupy, gdzie znajdziesz motywację i wsparcie
[mc4wp_form]
Jeśli uważasz, że ten wpis jest wartościowy i może się komuś z Twojego otoczenia przydać, proszę, prześlij go dalej, udostępnij lub po prostu powiedz o nim Twoim znajomym. Szczególnie zależy mi na dotarciu do kobiet, które zazwyczaj nie czytają „finansowych blogów”. Pomóż mi do nich dotrzeć! Dziękuję, że jesteś!
Dostają kieszonkowe, dzięki temu nie ma ciągłych jęków o kupienie czegoś i uczą się same gospodarować pieniędzmi. Poza tym mają wgląd w domowy budżet i słyszą rózne rozmowy, więc pewne rozeznanie finansowe mają.
I jak im wychodzi to gospodarowanie? 🙂
Jedno nie wydaje nic i wszytko chomikuje w celu niewiadomym jeszcze, drugie wydaje wszystko, a potem zaciska zęby i z bólem czeka na kolejny miesiąc. Ale coś przebąkuje, że ma tego dosyć i chyba od stycznia zacznie coś odkładać.
Hahaha 😉 <3
Osobiście nie dostawałam kieszonkowego i ciężko mi powiedzieć czy to było złe czy dobre. Podstawowe ubrania, książki, jedzenie miałam zawsze zapewnione. Na kino czy wyjścia ze znajomymi dostawałam pewne sumy od rodziców, ale oczywiście nie z jakąś bardzo dużą częstotliwością lub zbyt wiele. Jeżeli szłam do kina to wystarczyło na kino + napój czy jakieś smakołyki, jak wychodziłam do kawiarni to wystarczyło na herbatę + ciacho itd. Nie były to duże sumy, ale wystarczające. Chociaż kiedyś te przyjemności i tak były tańsze niż są teraz, dlatego tym bardziej ciężko wycenić ile dziecku dać.
W każdym razie, gdy byłam dorastającą nastolatką, zawsze mówiłam, że mam za mało pieniędzy by popadać w nałogi:P Gdy szłam na imprezę dostawałam tyle, że wystarczyło by na wstęp + góra jedno piwo (za którego równowartość mogłabym kupić 2-3 napoje niegazowane), ale wiadomo, że miało się ochotę na to piwo:P + powrót do domu np. taksówką po zrzutce z siostrą i koleżanką. Nie starczyłoby mi już na więcej alkoholu czy na papierosy pomimo, że wtedy kosztowały jedynie 5,45 zł i to już takie lepsze, co przy dzisiejszych cenach wydaje się być jak za darmo.
Rzeczy takie extra, jakieś super modne czy bardziej kosztowne dostawaliśmy, ale na święta czy na urodziny. Więc tych okazji było znacznie mniej. Moi rodzice mieli 4 dzieci, nie mówię, że biedowaliśmy, bo zgrzeszyłabym, ale nie każde nasze zachcianki były spełniane od razu. Myślę, że moi rodzice postępowali słusznie, a teraz dzieci mają stanowczo za dużo, aż nie doceniają tego co posiadają.
W wieku licealnym podejmowałam małe dorywcze prace, i później na studiach również, by nie prosić rodziców właśnie na wspomniane wcześniej piwo, czy wyjście ze znajomymi, wyjazd weekendowy itd. I tak uważam, że powinno być;)
No i zastanawiam się czy takie ograniczniki nie są lepsze. Ja w dzieciństwie nie wszystko dostawałam do razu. Ale jak mi mama kupiła nową bluzkę czy lalkę cieszyłam się tą rzeczą przez tydzień. A teraz jak kupie sobie bluzkę kiedy tylko chcę, często nawet jej z torby nie wyjmę po powrocie z zakupów… Chyba w ten sposób przestaje się doceniać różne rzeczy…
Myślę, że jak się na coś dłużej czeka/ odkłada bardziej się to docenia i szanuje:)
Ja jestem tego pewna 🙂
Według mnie są lepsze. Jeśli wszystko przychodzi bardzo łatwo, to (tak jak piszesz) często tego nie doceniamy. A uczenie dziec takich postaw jest według mnie okropne 😉
U mnie było podobnie, jak u Ciebie. Były okresy, kiedy dostawałam kieszonkowe, ale zazwyczaj właśnie nie. Rodzice dawali mi pieniądze na kino, książki etc.
Nie były to jakieś duże sumy, ale pamiętam, że zawsze mi na wszystko wystarczało pieniędzy. I nigdy nie miałam poczucia, że mam ich za mało 😉 (ale być może miałam ich też za mało, żeby popadać w nałogi :P).
Ale jeśli chodzi o studia, to dostawałam od Rodziców spore wsparcie pieniężne do końca V roku. Od III roku pracowałam lub/i dostawałam stypendium, ale raczej byłam w stanie się utrzymać za pieniądze od Rodziców.
Ja studiowałam tam gdzie mieszkałam, ale moje studia pomimo, że dzienne to były płatne. Za co bardzo się cieszę zapłacili rodzice, pomimo, że chciałam wziąć na nie kredyt studencki. To Mama odwiodła mnie od tego pomysłu, by nie wkraczać w życie z kredytem. Studia w tym kierunku były darmowe ale wyłącznie w Bydgoszczy a wtedy doszły by już koszta wynajmu pokoju, dojazdów i utrzymania tam na miejscu.
Stypendium niestety na mojej uczelni było śmiesznej wysokości 50 zł/miesięcznie dla wybitnych uczniów, ponieważ uczelnia miała kilka oddziałów. Na stypendium socjalne bym się nie załapała. Dlatego pracowałam w weekendy jako kelnerka.
Dziękuje za polecenie 🙂
Mam czasami wrażenie, że rozmowa z dziećmi na temat pieniędzy nigdy się nie kończy. Nasze pociechy zawsze nas czymś zaskoczą i wywrócą teorie do góry nogami :-). Jedyne co mogę wszystkim życzyć to dużo cierpliwości i wytrwałości w nauczaniu finansów.
Aż tak? 🙂 Myślałam, że jak w domu dobry przykład to i rozmowy są proste. A tu piszesz, że Maluchy (albo duże Zuchy) coś zawsze wymyślą? 🙂
Oni się nigdy nie poddają. Starszy syn (6 lat) rozumie podstawowe zależności, ale to nie przeszkadza mu, by ciągle próbować, sprawdzać naszą czujność i chęć do wydawania pieniędzy 🙂
Z drugiej strony dzięki temu, że rozmawiamy o pieniądzach, to jest nam dużo łatwiej znaleźć ich zrozumienie.
Rozmawiam, a raczej próbuję rozmawiać, na ile to możliwe z czterolatkiem. Po pierwsze podkreślam, że pieniądze nie są najważniejsze i ważniejsze jest to, abyśmy mieli czas dla siebie, ale to jest tak abstrakcyjne, że na 99% on tego nie rozumie, co mnie bynajmniej nie zniechęca. Po drugie wskazuję, na co przede wszystkim wydaję pieniądze: jedzenie, opłaty za media, benzyna, ubrania. Dziecko codziennie pokazuje mi, który zestaw lego chce z książeczki (trwa to już 2 lata). Postanowiłam coś z tym zrobić i tłumaczę od kilku miesięcy, że trzeba oszczędzać… Ale ostatnio zastanowiłam się, jak on ma niby oszczędzać, bo i gdzie? W końcu wymyśliłam, że należy oszczędzać prąd i wodę i jego zadaniem jest oszczędzanie właśnie tych dóbr. Tak więc, jeśli po wyjściu z pokoju gasi światło, lub jeśli zgasi po innym domowniku to dostaje do skarbonki 10 gr. Tak samo za mycie rąk, gdy oszczędnie używa wody. Na razie jest zachwycony. Nie wiem, jakie będą wyniki tego eksperymentu, tzn. czy przełoży się to na wyuczenie obowiązku oszczędzania, czy nie, ale spróbuję.
Lubię Twoje racjonalne podejście do życia! 🙂 I jestem bardzo ciekawa wyników eksperymentów. Wytrwały ten Twój Szkrab 😉 Widać, że potrzeba, a nie zachcianka 😀
Zauważam, że Junior, który nie ogląda telewizji jest dużo mniej podatny na marketingowe zagrywki. Jeszcze niczego nie potrzebuje (tzn. żadnych zabawek), a przynajmniej się nie dopomina. Natomias córeczka znajomych, która ogląda bajki w TV (a co za tym idzie miliony reklam) co chwila pokazuje nowe zabawki, które absolutnie, koniecznie musi mieć…
Nieoglądanie telewizji to najlepsza rzecz jaką można zrobić dla siebie i dziecka. Do drugiego roku życia W. też nie oglądał, ale potem zamieszkaliśmy na rok u rodziców, gdzie był telewizor… i się zaczęło. Na szczęście trzymamy jego zachcianki w ryzach (i oglądanie bajek). Zamiast kupować zabawki, po prostu chowam je na szafę i wyciągam np. za 3 miesiące – i znów jest zabawa… przez 2, 3 dni. Większością zabawek dziecko się nudzi po tylu dniach. Oczywiście są takie ulubione, które nigdy się nie nudzą.
Co do wytrwałości dziecka – mam taką nadzieję, że wynik eksperymentu będzie pozytywny – na razie ma ok. 2 złote, ale w 10-groszówkach, więc się cieszy. Najtańszy zestaw kosztuje 40 zł, więc pewnie do wakacji uzbieramy.